Śniło mi się, że żyłem w mocno posthumanistycznym świecie, w którym nauka poszła bardzo daleko i ludzie zaczęli chcieć cofnąć jej efekty.

Ludzie mieszkali pod ziemią, bo na całej jej powierzchni kotłowały się walczące ze sobą zwierzęta. Rodziła się gałąź nauki, która twierdzi że kiedyś był balans na powierzchni i odkrywała na nowo, jakie gatunki w jakich warunkach nie wpadają w mordercze błędne koło.

Społeczeństwo było urządzone tak, że jak ktoś nie przestrzegał zasad to był usypiany i podłączany do wirtualnej rzeczywistości. Widziałem ciągnącą się po horyzont halę pełną uśpionych osób. Ich akcja serc musiała być podtrzymywana za pomocą manualnie sterowanych defibrylatorów. Do każdej uśpionej osoby był przypisany jeden niewolnik. Na środku hali był mężczyzna bijący w bęben, w rytm którego niewolnicy włączali defibrylatory.

Jak któraś z uśpionych osób była nieposłuszna również w wirtualnej rzeczywistości, to była poddawana eutanazji za pomocą zastrzyku do rdzenia kręgowego. Z tego powodu niektórzy ludzie podawali sobie tę substancję eutanazyjną w drobnych dawkach w celu uodpornienia się na nią.

Widziałem, jak jedna z osób wytypowana przez dyktatora do eutanazji po wprowadzeniu zastrzyku dzięki zdobytej odporności obudziła się ze śpiączki i próbowała uciekać. Została zatrzymana osobiście przez dyktatora, który był kłębiąca się masą ludzkich organów, luźno trzymaną w kształt ludzkiego ciała przez szytą nićmi skórę. Jak otwierał usta, to było widać w środku poruszające się inne usta, oczy, uszy. Przykuł uciekinierkę do stołu i jednym ze swoich otworów oblał ją jakimś żrącym zielonym żelem pod takim ciśnieniem, że wcisnęło jej się w oczy i wyleciało uszami.